czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział 5



*Louis*

Rozejrzałem się po czystym salonie i mogłem z dumą powiedzieć, że spisałem się zajebiście. W końcu kanapy nie były poupychane różnego rodzaju jedzeniem i papierków, z okien nie rzucały się plamy prawdopodobnie porozlewanego alkoholu, a podłoga pozbawiona została śmieci, butelek po piwie, a nawet zużytych gumek.
Aż mi się zbiera na pawia, jak sobie pomyślę, że musiałem to po kimś sprzątać. No kurwa, żeby chociaż kondoma nie wyrzucić, jak już się pieprzy w cudzym domu?
Poprawiłem jeszcze poduszki na dwóch dużych kanapach i wydarłem się na cały dom, żeby wszyscy zeszli do salonu. Nie obchodziło mnie, że było dopiero przed dziesiątą, a te fajfusy leczyły kaca po wczorajszej, no właściwie jeszcze dzisiejszej imprezie. Ten weekend był bardzo ważny dla mnie i jeśli któreś z nich to spierdoli, to przysięgam, że wywalę na zbity pysk.
Zająłem miejsce na fotelu, żeby móc przemawiać, jako Pan domu i całego tego pobojowiska.
- Stary, to, że nie możesz spać, nie znaczy, że inni tego nie potrzebują - uniosłem głowę znad telefonu na wchodzącego Alexa. Blondyn leniwie zarzucił ramię na barki swojej dziewczyny siadając na kanapie.
Widać było, że jeszcze w nawet najmniejszym stopniu nie doszedł do siebie, ale gówno mnie to teraz obchodziło. Przywitałem się z Arią uśmiechając się krzywo, bo zawstydzona, co chwilę obsuwała coś w stylu lśniącej sukienki nocnej na swoje uda.
Przypomniało mi to jak Ona zawsze podekscytowana zakładała mój podkoszulek z Supermanem. Twierdziła, że właśnie ten jest jej ulubionym, a mnie podobało się to, że nie potrzebowała jakiś seksownych ciuszków, żeby wyglądać nieziemsko. W takim wydaniu była po prostu sobą, moim uroczym i pięknym Osiołkiem.
Nie przestanę jej szukać, znajdę ją choćby odeszła z własnej woli. Nawet jeśli mnie już nie kocha, ba! Jeśli kiedykolwiek mnie kochała, to muszę znać powód jej decyzji. Jeśli zrobiła to tylko przez to w jaki sposób zarabiam na życie, to byłem wstanie dla niej zrezygnować z tego wszystkiego. Straciłem ją już raz i wtedy czułem, jakbym tracił część siebie, potem wróciła i myślałem, że wszystko się ułoży, ale znów musiałem zostać porzucony przez kochaną osobę.
Jestem Louis Tomlinson - dupek, któremu zostają odbierane najważniejsze osoby w życiu.
- Tommo, powiesz nam wreszcie po co nas tu zebrałeś? - Głos Vicky przywrócił mnie do rzeczywistości.
Szybko zablokowałem telefon, bo przyłapałem się na wpatrywaniu się w zdjęcie blondynki, a gdy podniosłem wzrok, wszyscy już siedzieli poupychani na kanapach. Fred, jak to on musiał się wyłożyć na nogach Zaina, Chloe, Deana, Liama i Cassie.
Albo kupimy więcej siedzisk, albo za niedługo się tu serio nie pomieścimy.
Przeniosłem wzrok na drugą ekipę, która składała się z Alexa, Arii, Jacka, Vicky, Lottie i Willa. Nie wszyscy mieszkają tutaj, ale po imprezie zawsze zostają na noc, więc nie musiałem specjalnie dzwonić, żeby przychodzili.
- Tak, więc macie mnie słuchać uważnie, piczki - spojrzałem wymownie na ziewającego Mickelsona, który w odpowiedzi machnął ręką abym kontynuował. - Już wam to mówiłem, ale wiem, że nigdy mnie nie słuchacie, więc powtórzę to ostatni raz. - Przeniosłem wzrok na Deana i Willa, którzy wymieniali ze sobą spojrzenia. Od kilku dni, a właściwie to od jakiś dwóch tygodni zachowywali się dziwnie, ale z drugiej strony, kto tu jest normalny?
- Z tego co pamiętam, to wczoraj mówiłeś, że słodka Carley zawita u nas na weekend - Lottie uśmiechnęła się zakładając kosmyk włosów za ucho.
Od razu widać, że to moja rodzina. Jedyna ogarnięta wśród tego stada, które właśnie zaczęło się przepychać.
Już miałem kontynuować moją jakże przemyślaną i wybitnie mądrą wypowiedź, gdy wściekła Chloe zrzuciła Freda na podłogę. Chłopak przysiadł jej na włosach, przez co ciągnął ją za nie, nie wiedząc o tym.
- Wreszcie! - Chloe odrzuciła włosy do tyłu, a wszyscy zaczęli się śmiać z leżącej na podłodze sieroty.
- Ty mała... - Fred poniósł się z podłogi patrząc gniewnie na dziewczynę, na co Zain również wstał kładąc dłoń na torsie szatyna. Chloe wywróciła oczami i nakazała im oboje usiąść na podłodze, co obrażeni wykonali.
- Już, skończyliście? - wywróciłem oczami, czekając aż wszyscy zajęli swoje miejsca. - Jak widzicie, posprzątałem wszędzie gdzie się da - ogarnąłem wzrokiem całe pomieszczenie, co wykonali pozostali patrząc z podziwem.
- Że ci się chciało - Jack wyciągnął poduszkę spod swoich pleców poprawiając się, by było mu wygodniej. - Ja bym zamówił jakąś ekipę sprzątającą czy coś.
Wszyscy zaczęli się udzielać, zgadzając się z nim, co do zatrudnienia kogoś od brudnej roboty. Już mnie zaczynali wkurzać, a nie było jeszcze południa. Poirytowany przeczesałem włosy palcami.
- Jak jesteście tacy kurwa mądrzy, to sami sobie załatwcie sprzątaczki, czy coś, bo nie obchodzi mnie jak to zrobicie, ale wasze pokoje mają lśnić. - Wstałem z fotela chowając telefon do tylnej kieszeni spodni. - I najlepiej, żeby na czas przyjścia Barbary z Carley i babką z kuratorium zostali tu tylko Lottie, Alex, Chloe i Dean. Ci co są tutaj zameldowani - wziąłem bluzę z oparcia krzesła i założyłem ją przez głowę. - A... I żadnego, kurwa przeklinania przy dziecku, bo ma dwa lata i powtarza wszystko co usłyszy, zrozumiano? - Odczekałem aż wszyscy potwierdzili, że nie mam się czego obawiać. - Teraz jadę do sklepu, ale jak wrócę, to lepiej, żebyście mieli porządek w pokojach.
Po tych słowach ruszyłem na przedpokój, gdzie założyłem buty i wziąłem dokumenty od Lexusa.
- Louis, poczekaj - obróciłem głowę, gdy poczułem dłoń Deana na swoim barku.
- Nie mam teraz czasu, muszę załatwić wszystko przed dwunastą - wyjąłem telefon, by sprawdzić godzinę.
- Muszę ci coś powiedzieć, to ważne - Dean drapał się nerwowo po karku, uciekając wzrokiem od mojej twarzy.
- Powiesz mi później, a teraz spadam, bo się nie wyrobię - poklepałem go po ramieniu i szybko wyszedłem do garażu, zostawiając przejętego kumpla na korytarzu.

Bawiliśmy się z Lottie i Carley w salonie na grubym kocu, właściwie to Lottie rysowała z małą, a ja pilnowałem, żeby nie zjadła kredek. Naprawdę uwielbiałem tego dzieciaka i chciałem, żeby była z nami. Wszyscy byli nią zachwyceni, gdy przyszli, żeby ją poznać, a sama też chyba polubiła większość osób, no może oprócz Willa. Ten to chyba na nikim nie robi dobrego pierwszego wrażenia, chociaż to ja, Fred, Liam i Zain jesteśmy tymi wytatuowanymi bad boyami. Razem z Chloe musieliśmy założyć coś z długimi rękawami, żeby babeczka, która przyszła z Barbarą nie czepiła się tego.
Swoją drogą spodziewałem się jakiejś starej pruchwy, więc nie małym zaskoczeniem było dla mnie, gdy przywitałem w swoim domu młodą kobietę. Co prawda była ubrana i uczesana, jakby szła właśnie do jakiejś dużej korporacji, a nie na przegląd mojej chaty, ale dobrze mi się z nią rozmawiało, i wydaje mi się, że się jej spodobałem.
- Całkiem niezła ta laska z kuratorium - Alex rzucił się na kanapę włączając telewizor. - Jak jej było? - zastanawiał się chwilę, a rozbawiony pokręciłem głową.
- Piękna Amariah - wymówiłem jej imię wykonując gest dłonią, by zaakcentować jej imię.
- Właśnie, Amariah - Alex parsknął śmiechem, czemu nie mogłem zawtórować.
- Nie wiem o co wam chodzi, normalne imię - Lottie oderwała wzrok od rysunku, ale widać było, że hamowała się, by się nie zaśmiać.
- Amajija - Carls zaśmiała się słodko wymachując rączkami w moją stronę.
Rozbawiony wziąłem małą na ręce i usiadłem z nią obok Alexa, zrzucając jego nogi na podłogę, przez co spowodowałem, że musiał zmienić pozycję na siedzącą. Carley ścisnęła moje policzki rączkami, podskakując na mnie.
- Juji, bajecki - zerknąłem kątem oka, który wzruszył ramionami i ustawił jakiś program dla dzieci.
Dobrze wiedziałem, że nie tylko było mu to obojętne, że nie obejrzy wiadomości sportowych, ale sam lubił oglądać bajki.
Podałem Alexowi Carley, która niepewnie przytuliła się do niego patrząc w ekran telewizora.
- Chyba cię polubiła - wstałem z kanapy przeciągając się leniwie. - Młoda, pomożesz mi przy kolacji?
- Jasne, braciszku - siostra pozbierała kartki i kredki, a następnie wyszła ze mną do kuchni. - Nie wiesz, co się stało, że Dean tak nagle udał się na wakacje? - Spojrzałem na nią wyjmując składniki na kanapki z lodówki.
- Co? Gdzie wyjechał? - zmarszczyłem brwi zszokowany, bo jeszcze rano z nim rozmawiałem. Może to o to mu chodziło, gdy chciał pogadać o jakiejś ważnej sprawie.
- Nie jestem pewna, ale chyba mówił coś o Irlandii? - patrzyła na mnie, jakbym miał jakieś pojęcie o tym, o czym mówiła.
- Zadzwonię do niego, jak Carls pójdzie spać - wyjąłem chleb i razem z siostrą zabraliśmy się za robienie kolacji.
Byłem ciekawy, co było aż tak ważne, że nie mógł z tym poczekać do czasu, aż będę miał chwilę, żeby z nim pogadać. Czułem, że coś ukrywali przede mną w tym domu, ale miałem za dużo na głowie, żeby się przejmować jeszcze ich problemami. Faith, sprawy adopcji i jeszcze pilnowanie cnoty młodszej siostry.
- A gdzie Mickelson? - uniosłem brew patrząc na siostrę, która na wzmiankę o chłopaku od razu zalała się rumieńcem.
- Pojechał z Jackiem pograć w kosza - przygryzła dolną wargę skupiając się na krojeniu pomidora.
- Mam nadzieję, że nie dobiera się do ciebie, bo urwę jaja i powieszę przed wejściem do domu - Powiedziałem poważnie, bo była za młoda na to, żeby ją przeleciał pierwszy lepszy koleś, szczególnie, że Fred nie był jednym z tych kolesi, którzy szukają stałego związku. - Mówię serio Lotts, nawet niech się nie waży. Zasługujesz na to, żeby to zrobić z odpowiednią osobą i dopiero za kilka lat, najlepiej dopiero po ślubie, koło trzydziestki.
- Pewnie, najlepiej, żebym poszła do zakonu jako wieczna dziewica - opuściła włosy tak, by zakryły jej twarz, gdy pochylała głowę nad talerzem, na którym układała gotowe już kanapki.
Zmarszczyłem brwi, chcąc spytać czy ma mi coś do powiedzenia, bo jeśli tak, to nie chciałbym być w jej skórze w tym momencie, ale do kuchni wbiegła śmiejąca się Carley.
- Juji! - Podbiegła do mnie rozbawiona i przytuliła się do moich nóg, chowając za nimi.
- Gdzie moja księżniczka, chcę ją zjeść - przez drzwi na czworaka wstąpił Alex z maską tygrysa. - Chodź do mnie - machnął ręką jak kociak, przez co nie mogłem powstrzymać głośnego śmiechu, chociaż bardzo się starałem tego nie robić.
Nie mam pojęcia skąd on wziął tę maskę, ale od razu pomyślałem, że to sposób w jaki się zabawiają z Arią i już śmiałem się na całego z Lottie i Carley.
- O nie! Zostaw moją księżniczkę! - Śmiejąc się wciąż wziąłem małą na ręce.
- Nie gzecny kotek - Carls wydęła ustka machając palcem wskazującym.
- Tak, bardzo niegrzeczny kotek, chce zjeść naszą Carley - Lottie rozbawiona całą tą sytuacją położyła talerz z kanapkami oraz kubki z herbatą na stole. - A teraz księżniczka, jej książę i tygrysek zjedzą kolację.
Alex wyszedł z kuchni, a po chwili wrócił już jako on, więc usiedliśmy wszyscy do stołu. Brakowało mi tego, szczególnie, że ostatnio nie było powodów do śmiechu i zabaw, a dzięki tej małej istocie w domu znowu jest radosna atmosfera. Nie czekaliśmy z kolacją na Chloe i Zaina, bo woleli pójść do jakiegoś głupiego kina niż siedzieć z nami.

Po kolacji Lottie poszła umyć Carls i przebrać ją do snu, a ja posprzątałem w kuchni razem z Alexem. Rozmawialiśmy o tym, że chciałby założyć warsztat samochodowy, ale nie wie jeszcze jakby się do tego zabrać, więc zaoferowałem mu swoją pomoc, gdy sam poradzę sobie ze swoimi sprawami. Byłem pewny, że podjął taką decyzję pod wpływem Arii, która nie popierała wyścigów, szczególnie po akcji z porwaniem dziewczyn. Jeszcze parę miesięcy temu bym go wyśmiał, że jest cipką i nie umie sobie z babą radzić, ale teraz wiem, że sam zrobiłbym wszystko, żeby zatrzymać Faith przy sobie.
- Lou, księżniczka chce żebyś jej przeczytał bajkę - Lottie stanęła w drzwiach uśmiechnięta. - Leć do pokoju.
Skinąłem głową odrzucając ścierkę na blat i od razu pobiegłem na piętro, gdzie znajdował się pokój, który będzie należał do małej, jeśli adopcja przejdzie pomyślnie. Dziewczyny pomogły mi go umeblować i udekorować, za co byłem im wdzięczny, bo sam niezbyt się znałem na takich rzeczach.
Wszedłem do środka i nie mogłem się nie uśmiechnąć na widok Carley w łóżku tulącą misia do siebie.
- Co by tu poczytać - podszedłem do półki z książeczkami dla dzieci i wziąłem jedną z nich.
Okazało się, że mój wybór padł na Calineczkę. Podszedłem do łóżka i położyłem się obok małej, a ta od razu przytuliła się do mnie.
Gdy Carls zasnęła, odłożyłem książeczkę na półkę przy łóżku, wstałem ostrożnie, żeby jej nie obudzić i zostawiając jej włączoną małą lampkę wyszedłem na korytarz. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do Deana, jednak okazało się, że jego numer nie odpowiada, więc nie mam jak się z nim skontaktować.
Zmęczony całym dniem postanowiłem odłożyć to na jutro. Jedyne o czym teraz marzyłem to gorący prysznic i sen.

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 4



*Dean*


Znużony leżałem na kanapie, popijając piwo podczas gdy reszta krzątała się po całym domu. Prawda jest taka, że od jakiegoś czasu mieszka tutaj nie pięć osób a jakieś piętnaście. Lubię moich przyjaciół no ale kurwa, ile czasu można wytrzymać w takim chaosie? Nie ma ani chwili spokoju, a każdy tego potrzebuje. W tej chwili Chloe z Zainem obściskiwali się na tarasie, co było niemal obrzydliwe, a Lottie z Fredem kłócili się o kolejną głupotę. Przysięgam, że te dzieciaki czasami są nieznośne. Mają szesnaście i osiemnaście lat, więc powinni być chodź trochę bardziej dojrzali. Podgłośniłem telewizor, słysząc jak czyjś telefon, leżący na stoliku dzwoni po raz kolejny.
- Bro, musisz to załatwić - spojrzałem na Louisa, który wszedł do salonu razem z Liamem, patrząc na niego niemal błagalnym wzrokiem.
- Myślisz, że to takie łatwe? Stary, a co jeśli to jakoś wyjdzie na jaw? Wszyscy będziemy mieć przejebane, a z Carley możesz się pożegnać. - Payne spojrzał na niego z uniesionymi brwiami, siadając na fotelu. - Zastanów się, czy warto aż tak ryzykować.
- Nie lepiej ci znaleźć normalną pracę? - dołączyłem się do rozmowy, ale widząc spojrzenie Tomlinsona, uniosłem ręce do góry. - To tylko sugestia, tak byłoby łatwiej.
Od kilku dni Louis błagał Payne'a o pomoc w "znalezieniu" pracy. Tyle, że ta praca miała być tylko na papierku. Próbował wypełnić wszystkie wymagania konieczne do zaadoptowania Carley, co nie było takie łatwe zważając na to, że byłby samotnym ojcem. Nikt nie wiedział, czy Tomlinson serio przemyślał tę decyzję, ale przynajmniej to przygotowanie do adopcji miało jeden plus. Nie użalał się już tak bardzo nad tym, że Faith nas zostawiła i nie upijał się każdego wieczoru z jej powodu. Cieszyłem się, bo ona nie była tego warta. Nie powinien płakać za kimś, kto zostawił go bez wahania, mimo że nie miała do tego powodu.
- Widzieliście Willa? Zaraz dostanę kurwicy przez ten telefon - wziąłem do ręki dzwoniący telefon, podnosząc się z kanapy.
Liam wskazał na drzwi do garażu, więc poszedłem w tamtym kierunku, spoglądając na wyświetlacz. Oczywiście, nieznany numer. Rozejrzałem się po ogromnym pomieszczeniu, szukając czarnej czupryny chłopaka między autami, jednak było tu całkowicie pusto. Spojrzałem po raz kolejny na komórkę, uświadamiając sobie, że to może być naprawdę coś ważnego, skoro ktoś dzwoni bez przerwy od dwudziestu minut. Przejechałem kciukiem po dotykowym ekranie, po czym przyłożyłem telefon do ucha.
- Tak? -zapytałem, po czym odchrząknąłem.
- Wreszcie odebrałeś, mam mały problem w mieszkaniu - dziewczyna o zadziwiająco znajomym głosie odetchnęła z ulgą, na co zmarszczyłem brwi. - Will? Jesteś tam? - zapytała, gdy po długim czasie nie odpowiedziałem.
- Faith? To ty? - zapytałem z szeroko otwartymi oczami, a gdy nie usłyszałem odpowiedzi byłem tego już pewien. - Faith! Gdzie jesteś? Nic ci nie jest? - przejechałem palcami po moich krótkich włosach, czekając na jakikolwiek odzew. - Faith! Przecież wiem, że to ty. Odezwij się do jasnej cholery - zacisnąłem zęby, czekając na odpowiedź, ale jedyne co usłyszałem to dźwięk zakończonego połączenia.
Zszokowany spojrzałem na telefon, w momencie gdy ktoś wszedł do garażu. Czy ja właśnie rozmawiałem z Faith, która od tygodni się do nas nie odzywała? To chyba jakiś jebany żart. Podniosłem wzrok na Willa, który szedł w moim kierunku.
- Podobno szukałeś mnie, co jest?
- Nie uwierzysz kto właśnie do ciebie dzwonił - pokazałem mu jego telefonu, nie zwracając uwagi na to jak w sekundę się podenerwował, zupełnie jakby się czegoś obawiał. - Faith, ogarniasz to? Może teraz uda nam się w końcu namierzyć jej numer. W ogóle czemu ona nagle raczyła się odezwać i to akurat do ciebie?
Widząc minę Willa zatrzymałem się w bezruchu, uświadamiając sobie jedno. Patrzyłem na niego kręcąc głową w niedowierzaniu. To był ten moment kiedy powinni wyskoczyć ludzie z kamerą krzycząc "mamy cię!". Przecież Faith nie mówiła by Willowi bez powodu, że ma jakiś problem w mieszkaniu . Przecież Will nie wyglądałby na aż tak przerażonego gdyby nie...
- To nie był przypadek, prawda? - podszedłem do niego bliżej, wciskając mu telefon w rękę. - Ty masz coś kurwa wspólnego z jej zniknięciem i utrzymujesz z nią kontakt - gdy zobaczyłem jak chłopak planuje odejść, zacisnąłem dłonie na jego koszulce, czując jak wzbiera się we mnie złość- Od pierdolonych tygodni szukamy jej, nasz przyjaciel upija się w trupa nie wiedząc, dlaczego zniknęła, a ona tak po prostu dzwoni do ciebie jak gdyby nigdy nic? - wysyczałem w jego twarz zauważając, jak sam robi się wściekły.
- To nie jest do cholery tak łatwe jak myślisz - odpowiedział spokojnie odwracając wzrok tak, aby nie musiał patrzyć na mnie.
- Czy ty sobie kurwa żartujesz?! - krzyknąłem, bo on do kurwy zachowywał się, jakby nic się nie stało. - Dlaczego jej tutaj z nami nie ma?! Co się takiego kurwa stało, że stoisz po stronie kogoś kto w tak kurewsko chamski sposób zostawił naszego przyjaciela?!
- Powiedzieć ci? - prychnął głośno, patrząc na mnie z nienawiścią w oczach. - Mam z tym coś wspólnego, ale ty też. I to więcej niż ci się wydaje.



*Faith*


- Nie przejmuj się, kochana - Sarah potarła dłonią moje ramię, podczas gdy starłam kolejną łzę, spływającą po moim policzku. - Jesteś teraz tutaj z nami i powinnaś odpoczywać, a nie myśleć o tym, co się stało. W końcu po to tu przyjechałaś.
- Nie chcę, żeby oni się o wszystkim dowiedzieli - podniosłam na nią wzrok, wyobrażając sobie wszystkie możliwe scenariusze reakcji Louisa, gdy dowie się prawdy.
Nie chciałam aby Sarah ani Dan dowiedzieli się o prawdziwym powodzie mojego przyjazdu tutaj, ale gdy usłyszałam głos Deana i zorientowałam się, że teraz wszystko wyjdzie na jaw, nie mogłam udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Opowiedziałam Sarah każdy szczegół mojego życia odkąd jestem z Louisem i mimo, że było to dla mnie cholernie ciężkie, teraz czułam się nieco lepiej.
- Po prostu tego było już dla mnie za wiele i musiałam wyjechać - poprawiłam mojego kucyka, patrząc na brunetkę, która uważnie mnie słuchała. - Nie chciałam wysłuchiwać kolejnych kłótni, nie chciałam niszczyć ich przyjaźni. Rozumiesz mnie, prawda? - zapytałam cicho, licząc na to, że ktoś w końcu potwierdzi, że to co zrobiłam było słuszne.
- Każdy by tak zrobił na twoim miejscu - dziewczyna uśmiechnęła się blado. - Ale myślę, że powinnaś porozmawiać z Louisem, choćby dlatego, żeby wiedział, że nic ci nie jest.
- Teraz na pewno dowie się od Willa i Deana, więc to by było bezsensu. Powinnam od razu napisać mu, że wszystko ze mną okay i nie powinien się o mnie martwić... Teraz już na to za późno.
Nie chcąc dłużej o tym rozmawiać, zdecydowałyśmy się pójść do Dana. W "moim" mieszkaniu i tak nie było od rana prądu, więc nie miałyśmy nic ciekawszego do roboty. Nie wiedziałam jak długo jeszcze tu zostanę, więc chciałam spędzić jak najwięcej czasu z przyjaciółmi. Po pierwsze moi rodzice byli już naprawdę wściekli, bo nawet do końca nie wiedzieli, gdzie jestem. Po drugie moje oszczędności zaczynały się kończyć, a po trzecie nie mogę się wiecznie ukrywać. Teraz gdy prawda wyjdzie na jaw, będę musiała się zmierzyć z rzeczywistością. Za nikim nie tęsknię tak bardzo jak za Louisem i wszystko czego się obawiam to to, że teraz nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Zakładając bluzę, wyszłam na korytarz, gdzie czekała już na mnie Sarah.
- Na pewno nie będziemy mu przeszkadzać? - zapytałam, zamykając mieszkanie.
- Ucieszy się, bo będziemy mogły mu pomóc.
Mama Dana prowadziła schronisko dla psów, gdzie chłopak często jej pomagał razem ze swoją siostrą. To było całkiem urocze, jak wszystko co robi Dan. Przysięgam, że gdybym nie kochała całym sercem Louisa, uważałabym, że Dan jest idealnym materiałem na chłopaka. Przystojny, kochany, pomocny, czego chcieć więcej?
- Dzisiaj powinny przyjść listy z odpowiedziami z uczelni - Sarah spojrzała na mnie zmartwiona. - Boję się, że nigdzie się nie dostanę.
- A ja jestem niemal pewna, że przyjmą cię do tej wymarzonej uczelni w Menchesterze- uśmiechnęłam się szeroko. - Wtedy mogłybyśmy się często widywać.
Zdążyłam się już tak bardzo zaprzyjaźnić z tą dziewczyną, że nie wyobrażałam sobie jakbyśmy nagle miały urwać kontakt. Ona była jedną z tych osób, które potrafiły ci poprawić humor niezależnie od tego co się działo i cieszyłam się, że ktoś taki jak ona pojawił się w moim życiu. Równe jak ona marzyłam, żeby mogła przeprowadzić się do Anglii.
- Dan, jesteśmy! - krzyknęłam, nie zauważając nigdzie chłopaka. - Cześć psiaki.
Kucnęłam przy jednej z klatek patrząc na dużego psa, który podszedł bliżej mnie. Wsadziłam rękę miedzy kraty i zaczęłam go głaskać, czując jak w moich oczach zbierają się łzy. Jak ludzie mogą być tak okrutni, żeby zostawiać tutaj psy? To nie tak, że mają złą opieką, ale każde schronisko to ogromna trauma dla psów. Przecież one nie zrobiły nic złego, nie powinny cierpieć przez ludzką głupotę.
- Siemka, Faith - podniosłam się, widząc stojącego nade mną chłopaka.
Przywitałam się z Danem, który po chwili zaczął przedstawiać mi i Sarah wszystkie psy.
- Ostatnio znaleźliśmy go na ulicy - wskazał na małego pieska który leżał w rogu klatki, trzęsąc się ze strachu. - Jest strasznie nieufny wobec ludzi, mało je, nie chce nawet wychodzić na spacery. Zachowuje się jak szczeniak, a ma już dwa lata. Chyba najgorzej ze wszystkich psów znosi pobyt tutaj.
Patrzyłam na psa, wyobrażając sobie jak sama mogłabym z nim spacerować, bawić się. On był samotny i ja też. Pasowaliśmy do siebie.
- Dan, chcę go zaadoptować.

#TornPL

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 3



*Louis*

Obudził mnie cholerny ból głowy, znany również jako pierdolony kac. Nienawidzę tego uczucia na drugi dzień, szczególnie, że nie pamiętam jakim cudem znalazłem się we własnym pokoju. Nawet jakoś bardzo mnie to już nie szokuje, bo teraz każdy dzień wyglądał tak samo. Rano pobudka i poszukiwanie Faith, a nocami wyścigi i imprezowanie do upadłego.
Przesunąłem się na skraj łóżka, opuszczając stopy na podłogę, i drapiąc się po nagiej klacie wziąłem w dłoń szklankę z musującą wodą. Jak zwykle Alex zadbał o to, żebym wypił aspirynę po ciężkiej nocy. Wypiłem całość krzywiąc się, i odstawiając szklankę wstałem leniwie z łóżka. Jak co dzień sprawdziłem telefon, czy nie ma przypadkiem jakieś wiadomości od dziewczyny, ale jedyne co mnie zaskoczyło to wyświetlana godzina. Było już grubo po czternastej, więc szybko udałem się do łazienki wziąć prysznic i załatwić sprawy fizjologiczne, po czym wróciłem do pokoju, gdzie ubrałem ulubione dresy i koszulkę. Schowałem telefon do kieszeni i wyszedłem do salonu.
- No proszę, nasz księciunio wstał wreszcie - Dean rzucił piłką do tenisa w moją stronę, więc złapałem ją zanim doszło by do zderzenia z moją głową.
- Siema piczki - odrzuciłem do niego i podszedłem do kanapy, gdzie siedzieli Alex, Dean i Will. - Przybiłem z każdym piątkę i rzuciłem się obok na kanapę. -NFS? - zwróciłem się do Alexa, który grał z Willem na playstation.
- Pokazuję Willowi jak się ścigać - wymieniliśmy z Deanem i Willem spojrzenia, i nie mogąc się powstrzymać zaczęliśmy się śmiać głośno. - Jasne, Alexis - poklepałem go po plecach, nie przestając się śmiać.
- I ty Brutusie? - Zmarszczył brwi uderzając mnie z pięści w ramię, na co wystawiłem środkowy palec w jego stronę.
- Wszyscy wiemy jaka jest prawda - Dean podrzucał piłkę rozbawiony.
Will zastopował grę i wyciągnął dzwoniący telefon z kieszeni.
- Zaraz wracam, trzymaj - podał pada Deanowi i wyszedł na taras zdenerwowany.
Podążyłem wzrokiem za Rynoldsem i przeszkadzając kumplom w grze poszedłem za nim. Wziąłem po drodze pudełko z papierosami i zapalniczkę z komody i stanąłem przy drzwiach odpalając jednego. Nie chciałem, żeby wyglądało to, jakbym chciał podsłuchiwać kumpla. Zaciągnąłem się, patrząc na chłopaka, który stał kawałek dalej obrócony tyłem do mnie
- Radzisz sobie? - wypuściłem szary dym. - To dobrze, jakby coś się działo, to dzwoń od razu - paliłem papierosa, obojętny na jego słowa. Will milczał, słuchając za pewne rozmówcy. - Nie, nic nie pamięta z tamtej nocy. Ledwo żył następnego dnia - dopaliłem papierosa i rzuciłem peta na mokrą trawę od deszczu.
Byłem ciekawy o kim mówił Rynolds, ale to jego prywatne sprawy i nie chciałem się w to mieszać.
- Dopilnuję, żeby się nie dowiedział. Trzymaj się. - Rozłączył się, więc wszedłem wgłąb salonu.
- Jadę do Liama - widziałem, jak Alex kręcił głową, wiedząc w jakim celu udaję się Payne'a, ale niewzruszony udałem się na korytarz, gdzie założyłem buty i wyszedłem do garażu.




Po wygranym wyścigu wróciliśmy do domu, gdzie większość osób już się zjechało, by świętować. Byłem w zajebistym nastroju, bo wygrałem trzy całkiem dobre auta wyścigowe.
Już na wstępnie jakaś laska przywitała mnie z butelką piwa, którą od razu opróżniłem. Tego było mi trzeba po jak zwykle zmarnowanym dniu na poszukiwaniach dziewczyny, które nic nie przynosiły.
- Kto jest Speed Masterem?! - gdy szedłem do salonu Alex rzucił mi się na plecy, krzycząc mi do ucha, na co zaśmiałem się głośno.
Wszyscy zebrani i ci, którzy jeszcze wchodzili do naszego domu odkrzyknęli moje imię. Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało, bo każdy lubi być wielbiony. Szczególnie jak się jest takim zajebistym jak ja.
- Kto?! - zrzuciłem go z siebie kręcąc głową rozbawiony.
- Louis-pieprzony-król-asfaltu-Tomlinson! - słysząc Jacka wszyscy zaśmiali się, a Dean podał mi kolejną butelkę.
Stanąłem na stole, żeby wszyscy mnie widzieli i uniosłem rękę, którą trzymałem piwo.
- Za zwycięstwo! - przechyliłem butelkę wypijając całość i wtedy rozbrzmiała muzyka z głośników i zaczęła się impreza.
Zeskoczyłem ze stołu i podszedłem do kumpli, biorąc po drodze kieliszki, w których już była rozlana wódka.
- Już się nie mogę doczekać, żeby podrasować te fury - Alex obejmował w pasie Arię, która nadal była trochę nieśmiała w naszym towarzystwie. - Nie wiem, jak można być takimi frajerami, żeby ścigać się z tobą o bryki - zaśmiał się wtulając dziewczynę w siebie.
- Ja też - podałem kieliszek jemu, Deanowi, Jackowi i Fredowi. - Aria, może się skusisz? - uniosłem brew machając kieliszkiem przed jej twarzą. Został mi akurat jeden dodatkowo, bo jak zwykle wcięło gdzieś Malika i Rynoldsa.
Dziewczyna podniosła wzrok na Alexa, a gdy ten wzruszył ramionami wzięła ode mnie kieliszek.
- To za to, że jestem pieprzonym królem asfaltu - unieśliśmy kieliszki wznosząc toast i szybko przechyliłem kieliszek, wypijając alkohol.
- Gratuluję Tommo! - Vicky skoczyła na mnie, oplatając dłońmi moją szyję, a nogi wokół pasa. - Byłeś jak zwykle najlepszy - kręcąc głową objąłem ją rękami na biodrach i odsunąłem trochę głowę, by widzieć jej twarz.
- Nie ważysz pięć kilko - uniosłem brwi, ale ta pocałowała mnie w policzek. - Vi, czy ty już jesteś narąbana? - starałem się nie zaśmiać, widząc dziewczynę w takim stanie.
- Może troszeczkę - pokazała kciukiem i palcem wskazującym na ile.
- Będziesz potem rzygała jak kot - odstawiłem ją na podłogę i zmierzwiłem jej włosy dłonią. - Nie pij więcej mała.
Wchodząc do kuchni spotkałem Malika, który siedział przy wyspie kuchennej i na moje oko to jarał coś dobrego.
- Siema stary - usiadłem obok niego, a ten poklepał moje plecy. - Masz tego więcej? - wskazałem głową na skręta.
Wyciągnął z kieszeni małe, otwierane pudełko i podał mi je. Otworzyłem je uśmiechając się krzywo i zadowolony z zawartości wziąłem jednego skręta.
- Zajebisty wyścig - przybliżył zapalniczkę do skręta, którego trzymałem już w ustach i podpalił jego koniec.
Skinąłem głową zaciągając się dymem i przetrzymałem trochę dłużej, zanim go wypuściłem z ust.
- To jest dopiero wykurwiste - patrzyłem na skręta, którego trzymałem między palcami. - Skąd ty to wziąłeś?
- Własna robota - zaśmiał się podając mi jeden z kieliszków. - Dalej cisza w sprawie Faith? - postawił między nami butelkę wódki.
- Coraz częściej myślę, że po prostu kopnęła mnie w dupę - polałem nam, a następnie wziąłem kolejnego bucha. - Gdyby ktoś ją porwał, to chciałby coś w zamian, nie? - Zain wziął swój kieliszek, więc równocześnie wypiliśmy kielona.
Nie bawiliśmy się w popity, bo tu nie chodziło o napicie się, a o to, żeby się porządnie najebać.
- Lasek się nie da ogarnąć - prychnął dopalając skręta. - Chloe się obraziła, bo jakaś ruda zaczęła się do mnie przystawiać.
- Pierdolić to - polałem nam następną kolejkę, którą od razu wypiliśmy, przez co czułem się coraz bardziej rozluźniony. - Czas rozkręcić ten melanż.
Wstałem chwiejąc się, na co zaśmiałem się głośno i udałem się z powrotem do salonu. Zauważyłem, że jakaś blondyna wpatruje się we mnie. Była podobna do Faith, chociaż nie dorównywała jej urodą, ale że alkohol i trawa zrobiły swoje, podszedłem do niej uśmiechając się zadziornie.
- Idziemy zatańczyć - pociągnąłem ją w tłum tańczących ludzi, a że nie wyglądała na niezadowoloną, obróciłem ją przodem do siebie.
- Jestem Dia... - przyłożyłem palcem wskazujący do jej napuchniętych war obciągar od jakiegoś pieprzonego botoksu.
- Ćśś - chwiałem się lekko nakazując jej siedzieć cicho. - Nic nie mów.
Położyłem dłonie na jej biodrach i patrząc w jej dekolt poruszałem się - a przynajmniej tak mi się wydaje - w rytm muzyki. Wolałem już widok sztucznych cycków od tych ust.
Po jakimś czasie odsunąłem się od niej i wziąłem od jakiegoś kolesia butelkę z piwem.
- Mogę coś zrobić dla ciebie? - przejechała dłonią po mojej klacie, a ja ledwo się powstrzymałem, żeby nie puścić pawia na jej twarz.
Gdyby nie to, że cholernie kochałem Faith i od kiedy pojawiła się w moim życiu nie wyobrażałem sobie, że mógłbym uprawiać seks z jakąś inną, to ta blondyna już dawno znalazłaby się ze mną w łazience, albo moim łóżku.
- W sumie to możesz - uśmiechnąłem się krzywo patrząc w jej cycki.
Widząc moją reakcję zbliżyła twarz do mojego ucha.
- Chodźmy do ciebie - szepnęła przejeżdżając językiem po moim uchu.
Odsunąłem ją od siebie śmiejąc się głośno.
- Chciałem, żebyś zrobiła mi kanapkę, bo jestem kurewsko głodny.
Ta otworzyła usta i urażona odeszła z dala ode mnie. No jak mi przykro. A już myślałem, że na coś się przyda. Wyszedłem na taras popijając piwo i widząc roześmiane Vicky, Arię, Chloe i Cassie podbiegłem do nich rzucając pustą już butelkę w bok i złapałem Vicky. Przerzuciłem ją sobie przez ramię, słysząc jej pisk i bez zastanawiania wskoczyłem z nią do basenu.
Od tego momentu impreza przeniosła się na basen.

#TornPL

Aktualności